Rydzowy król

Rydze są absolutnie wyjątkowe. Kolor, zapach, smak. Grzyb z charakterem, nieobojętny. Niecodzienny, odświętny, specjalny. Jedzony tylko czasami, gdy uda się znaleźć rydzową łączkę.

Gdy byłam mała spędzałam wszystkie wakacje w drewnianym góralskim domu, na Ostryszu, w Cichym na Podhalu. Bywała tam cała rodzina. Ciotki i Stryjowie przyjeżdżali i wyjeżdżali, pojawiali się egzotyczni goście Dziadków, tacy jak na przykład francuski profesor który na początku lat 90. przyjechał na to nasze Podhale kamperem, którym nie mógł się dostać na górę wzbudzając niemałą sensację w całej wsi, ale to zupełnie inna historia.rydze

Stałymi mieszkańcami cichowiańskiego domu byli dziadkowie. Babcia ogarniająca wszystko i Dziadek, zaszyty w swoich książkach i papierach przytrzymywanych na swoim miejscu kamieniami z górskich potoków. Dziadek przy biurku spędzał całe dnie, bo w książkach siedział zawsze i wszędzie, niezależnie od pory roku i okoliczności geograficznych. Miał jednak stałe, żelazne pory, w których odbywał swoje spacery. Trasy spacerów były różne, ale równie niezmienne jak pory spacerów i dzięki tej systematyczności Dziadek odkrył rydzową łączkę. Co roku, jeden raz podczas letniego pobytu w Cichym przynosił do domu rydze. A że Dziadek ma tylko jedną rękę (drugą stracił w Powstaniu Warszawskim) to rydzów nie przynosił za wiele. Dlatego to był taki delikates, a ponieważ bywalców domu było wielu to zdarzało się, że porcja rydza na osobę, to była na przykład 1/3 grzyba. Czujecie to? I to była zawsze najlepsza 1/3 grzyba na świecie.

Przyniesione przez Dziadka rydze, jak rude złoto, dostawała Babcia i tylko Ona je przyrządzała, zawsze w ten sam sposób, który dla mnie wtedy był niemal szamański i dodawał tylko rydzom jeszcze więcej niezwykłości. W cichowiańskiej kuchni stał murowany z cegły malowanej na granatowy kolor piec na cztery fajerki. Babci naprawdę zdarzało się poprawiać fajerki gołą ręką. Na piecu grzało się w wielkich saganach wodę do kąpieli i mycia naczyń, na piecu się gotowało, gdy piec ostygł służył za blat do zmywania naczyń.

Na gołej, rozgrzanej mocno płycie pieca Babcia smażyła rydze. Po prostu – kładła odrobinę masła, posolone kapelusze rydzów i już. Dlaczego tak? Nie wiem. Czy na pewno tak? Ja tak to pamiętam i nawet jeśli kiedyś użyła patelenki to się nie liczy. Cichowiańskie rydze, przynoszone przez Rydzowego Króla, smażone na gołej płycie pieca w małej kuchni, która była Środkiem Wszechświata.

ciche

Rydze z górnego zdjęcia to już zupełnie inna historia, którą opowiem Wam jutro na FB. Chciałam tutaj, ale nie umiem jej w sercu skleić z tymi rydzami od Dziadka. 

Dolne zdjęcie przedstawia obraz, który namalowała moja Mama. To widok na przestrzał domu od drzwi wejściowych przez sień po werandę wychodzącą na wielki sad. Na zdjęciu widać front domu, moją Mamę i Babcię, grzejące się w słońcu wczesnego popołudnia. 

2 komentarze Dodaj własny

  1. Basia pisze:

    Wzruszające wspomnienie.

    Polubienie

    1. Dla mnie również. Cieszę się, że to się da wyczytać. Dzięki za komentarz.

      Polubienie

Dodaj komentarz