Dziś krótko, zwięźle i na temat. Wśród zdjęć znalazłam różne smaczne rzeczy. Takie, które chciałabym mieć tu na codzień, a nie mam. Mam za to foty, którymi się z Wami podzielę.
Na sklepowych półkach:
To jest tylko próbka. Pierwszego dnia, tak się zachwyciłam, że złapałam za telefon i robiłam zdjęcia wszystkim półkom po kolei. Po chwili jednak zorientowałam się, że może to jednak trochę dziwne i schowałam telefon do kieszeni. No ale sami popatrzcie – gotowanie byłoby takie proste! Widzicie enoki!?!
Na ulicy. Witryny małych restauracyjek.
Na zdjęciu powyżej mamy elegancki przegląd portugalskich klasyków: percebes, bifana – czyli buła z kotletem, pastel de nata i owcze sery.
Najprawdziwszy surf & turf.
Najwyższy przejaw szczerości wobec klienta: podoba Ci się, zapraszamy. Jeśli nie bardzo – życzymy miłego dnia i do widzenia!
Do zjedzenia przy stole:
Będąc w Portugalii zjedzcie sardynki. Po prostu.
Bife à Portuguesa, czyli stek po portugalsku. Podany cokolwiek nonszalancko, więc wybaczcie charakter tego zdjęcia. Ale właśnie o to chodzi: czasem liczy się po prostu o dobre jedzenie, a nie cała wymuskana otoczka. Po portugalsku, czyli z sadzonym jajem i piklami – widzicie kalafiora? Stosunek mięsa do warzyw raczej słuszny.
I na koniec: zupełnie nie portugalski, ale totalnie kosmopolityczny ramen. I znów bez zadęcia na wielką modę, tylko po prostu – miska zupy w sieciówce, co gorsza: w supermarkecie! Bardzo chciałabym móc zjeść taką zupę w Lublinie. Gdziekolwiek!
Do zjedzenia na kolanie:
Być może to nic specjalnego, ale croissanty z wytrawnym nadzieniem mają w moim sercu miejsce szczególne od czasu gdy pracowałam w maleńkiej kawiarence sieciówki Puccino’s w Brighton.
Wspominana wcześniej bifana, czyli bułka ze schabowym. Aż dziw bierze, że to nie jest nasza polska narodowa potrawa!
Tu trochę prywaty: to mój patent na niskobudżetowe lunche podczas wyjazdów. Oczywiście sprzedali mi go rodzice i takich zdjęć, zrobionych w różnych okolicznościach przyrody mam niemałą kolekcję!
Od lewej, zgodnie z ruchem wskazówek zegara: queijiadas – klasyczny przysmak z Sintry wypełniony nadzieniem z owczego sera, pastel de nata i travesseiros, czyli poduszeczki – również typowe dla Sintry, wypełnione kremem jajeczno-migdałowym. Ja swoje kupiłam w Sintrze, zwiedziłam co trzeba z pudełkiem w plecaku i otworzyłam je dopiero na Cabo da Roca, było warto!
No i na koniec, last but not the least. Do popicia bifany lub czegokolwiek małe piweczko w idealnym rozmiarze 0,2l.
A jakie są wasze ulubione portugalskie smaczki? Podzielcie się tu, w komentarzach pod wpisem lub na naszym fan page’u na FB [KLIK!].
To już jest koniec mini serii lizbońskich wspomnień. Jeśli przegapiliście poprzednie wpisy, to tutaj jest ściągawka [KLIK, KLIK]. No i nieustająco polecam Wam Julię, jak przewodnika po Lizbonie. Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej i nietuzinkowo spędzić czas, to jest właśnie człowiek, który Wam to umożliwi: juliainlisbon.com.